|
Christine Dwyer Hickey „ Wąski pas lądu” - recenzja
Koniec lata na przylądku Cape Cod oznacza kulminację wszystkich zdarzeń, które wikłały losy ludzi w taki czy inny sposób związanych z małżeństwem Hopperów, spędzających tu letnie wakacje. Drobne działania, spotkania, refleksje i kontynuacje losów znajomych, rodzin z dziećmi, małego Michaela, oddanego na czas wypoczynku pod opiekę rodziny Kaplan, dzieci i przypadkowych gości, wszystko to splata się w tkankę opowieści o powojennej Ameryce, budowaniu i burzeniu więzi między ludźmi, dojrzewaniu i odchodzeniu w niebyt.
Dużo w tej książce wysublimowanej psychologii, szczególnie dziecięcej, dużo trafnych obserwacji na temat trudnych konstelacji i meandrów psychicznych długoletniego małżeństwa, popadającego w nieuchronną rutynę swoich porażek i wypracowanych sposobów przetrwania, samotności i wspierania się wobec zagrożenia z zewnątrz. Studium małżeństwa po przejściach jest doskonałe. Ich relacje z osobami z zewnątrz są odzwierciedleniem tego, czego małżeństwo H. nie może znaleźć we wzajemnych stosunkach. Żona jest spragniona kontaktów, znaczących i szczerych, gotowa wejść w żywe relacje i zaangażować się w nie, mąż dąży do spokoju, samotności pozwalającej na rozwój. Wycofany i milczący, rozpaczliwie broni swojej autonomii wobec zaborczej żony.
W tej społecznej siatce odniesień, wektory są skierowane w różne strony, często się przecinają, ale wszystkie prowadzą do nieuchronnego końca, czyli wyjazdu z Cape Cod, wejścia w nowe lub stare, utarte koleiny życia. Sama książka jest pewnym studium socjologicznym i psychologicznym zarazem, pisana jakby z pozycji behawiorysty, obserwującego pewne określone ramami środowisko chłodnym okiem, jak badacz owadów obserwuje mrowisko czy ul.
Jako takie studium i opowieść zarazem jest to książka interesująca i warta przeczytania. Ma kilka świetnie podpatrzonych scen jak np., wizyta pani H. u pani Sulcer w przytułku, tragikomiczna, ale i głęboko ludzka i prawdziwa. Jednak z literackiego punktu widzenia nie dowiadujemy się nic istotnego o Hopperze malarzu. Formuła powieści nie posłużyła do głębszego opisu jego osobowości artystycznej, ale może to nie było intencją autorki. W tej powieści pana H. mógłby zastąpić każdy inny malarz lub nawet osoba niezwiązana z malarstwem. W końcu poszukiwanie dobrego światła do obrazów to za mało na budowanie sylwetki artysty.
Mnie ta książka, prawdę mówiąc, trochę znużyła przez swoją przewidywalność, trochę wciągnęła na koniec, dzięki kilku znakomicie skonstruowanym scenom psychologiczno-obyczajowym. Nie porwała mnie, ale też nie rozczarowała. Myślę, że to dobra pozycja dla miłośników prozy obyczajowej, z podtekstami związanymi z życiem postaci znanych ze świata kultury.
Stanisława Czernik DKK „Liberatorium” MBP w Jaśle