Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Rzeszowie

Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Rzeszowie

samorządowa instytucja kultury Województwa Podkarpackiego i Miasta Rzeszowa

Provincial and City Public Library in Rzeszow

municipal culture institution of Podkarpacie Province and City of Rzeszow

Воєводська і Міська Cуспільна Бібліотека у Жешові

PODKARPACKIE - przestrzeń otwarta

Rzeszów - stolica innowacji

Kultura w Rzeszowie

BIP WiMBP

Biuletyn Informacji Publicznej Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie

Licznik odwiedzin

Stronę odwiedzono:
27104800 razy

Pogoda

Swiat Pogody .pl

Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa 2.0

 


 


Kierunek Interwencji 1.1. Zakup i zdalny dostęp do nowości wydawniczych ze środków finansowych Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego

Współpraca z

Współpraca z

Współpraca z

SBP

DKK

Logowanie do SOWA2

 

Deklaracja dostępności

Przeszłość w pamiątkach ukryta

Academica - Cyfrowa Biblioteka Publikacji Naukowych

System informacji prawnej Legalis

Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich

Kalendarz wydarzeń

Pon Wto Śro Czw Pią Sob Nie
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31        

Zapytaj bibliotekarza

fb WiMBP

 

DKK w Jaśle

„W świetle i w mroku: opowiadania inspirowane malarstwem Edwarda Hoppera”

14-06-2019

Hopper - brutal i geniusz „W świetle i w mroku: opowiadania inspirowane malarstwem Edwarda Hoppera” Lawrence’a Blocka to połączenie dobrej literatury ze znakomitym malarstwem.

 

Amerykański malarz fascynuje i inspiruje już kolejne pokolenia artystów. W czym tkwi jego geniusz, bo przecież świetnych malarzy Ameryka ma wielu. Jednak Hopper to sztandar, który jest synonimem wysokiej, wysmakowanej malarsko sztuki. Jego obrazy są uniwersalne i ponadczasowe. Jest też Hopper komentatorem historii swojego pokolenia, przemian społecznych i obyczajowych. Jego bezpruderyjność jest wręcz wytworna i pokazana z wielką klasą. Dramaty rozgrywające się na hopperowskich płótnach są w dobrym stylu i dają widzowi możliwość komentarza. Wszystkie opowiadania, mimo różnego stylu literackiego, osobowości autorów a także użytych gatunków - od kryminałów, opowiadań obyczajowych, quasi reportaży społecznych a nawet fantazy, coś mocno łączy. Tym łącznikiem, przewijającym się jak nić w każdej tkaninie, jest swoista aura tych obrazów, pełna magii, tajemnicy a nawet ukryta w pozornie spokojnej i banalnej ekspozycji - groza. Oprócz niej jest obecny głęboki smutek i fatalizm, z którego próbują się wyrwać przedstawieni bohaterowie - mówiła o książce Blocka Stanisława Czernik. Maria Kantor choć była zszokowana brutalizmem Hoppera wobec żony, nie zniechęciła się do lektury. Dla Teresy Furmanek-Wnęk ciekawa i zaskakująca była koncepcja zderzenia malarstwa z krótką formą jaką jest opowiadanie, a także nasuwające się skojarzenie z oświetlonymi nocą oknami wieżowca, w którym toczy się niezależne życie. Te okna są jak kadry obrazu zasiedlone przez osobne światy. Sądzę, że pomysł z napisaniem tych opowiadań był znakomity. Dał czytelnikom nie tylko dobrą literaturę i wgląd w prawdziwą Amerykę, ale też wykazał mimowolną spójność wizji artystycznej i odbioru tego malarstwa jako głęboko zaangażowanej etycznie i społecznie sztuki - dodała na zakończenie Stanisława Czernik.

 

W świetle i w mroku. Opowiadania inspirowane malarstwem Edwarda Hoppera/ wybór Lawrence Block

Znakomity pomysł Lawrence’a Blocka zaproszenia swoich piszących kolegów do stworzenia własnych opowiadań na kanwie twórczości Hoppera przyniósł interesujący plon. Powstało 17 opowiadań zainspirowanych konkretnymi obrazami, powstałymi w różnych latach od lat 20-tych do 50-tych XX wieku. Wszystkie opowiadania, mimo różnego stylu literackiego, osobowości autorów a także użytych gatunków - od kryminałów, opowiadań obyczajowych, quasi reportaży społecznych a nawet fantazy, coś mocno łączy. Tym łącznikiem, przewijającym się jak nić w każdej tkaninie, jest swoista aura tych obrazów, pełna magii, tajemnicy a nawet ukryta w pozornie spokojnej i banalnej ekspozycji – groza. Oprócz niej jest obecny głęboki smutek i fatalizm, z którego próbują się wyrwać przedstawieni bohaterowie.

Na obrazach widzimy sceny przedstawiające pejzaż Ameryki z lat wielkiego kryzysu - przemoc, beznadziejność, bieda i smutek emanują z postaci i otoczenia. Jest to świat realistyczny, bez upiększeń, brak tu tego co nazywamy urodą i ładnością. Jest za to dojmująca prawda emocji wyrażona w gestach ludzi, banalności i brzydocie otoczenia. Mimo realizmu każdy obraz spowija aura tajemnicy, ukrytej poza konturami rzeczywistości. Ta tajemnica każe domyślać się czegoś więcej i prowadzi oglądającego dalej do odkrywania dalszego ciągu - ale to już jest emocja i wyobraźnia oglądającego. Dlatego te obrazy, jak słusznie zauważył Block są tak inspirujące, tak pobudzają wyobraźnię. Zdają się być otwartą przestrzenią, sceną na którą artysta zaprasza widzów. Ci, którzy z tego skorzystali stworzyli paletę własnych, literackich rozwinięć obrazów i dali pouczającą wykładnię tego, jak wiele może zmieścić się pod niepozorną zdawałoby się powłoką 17 płócien. Uważam, że wszystkie te opowiadania są znakomite. Do mnie osobiście najbardziej przemówiły trzy: brawurowe opowiadanie Jefferya Deavera „Incydent z 10 listopada”, inspirowane obrazem Hotel przy torach. Świetne wykorzystanie obrazu jako znaku rozpoznawczego przy ucieczce szpiega. Bardzo pomysłowe z podtekstem politycznym, inspirowane obrazem Pokój hotelowy opowiadanie „Martwa natura” Kris Nelscott o dokumentalistce linczów pokazujące pełną przemocy Amerykę lat 30-tych. Najbardziej jednak poruszyło mnie swoją wyrafinowaną  prostotą a jednocześnie głębią moralną, psychologiczną a nawet filozoficzną z pozoru skromne i pogodne opowiadanie Craiga Fergussona inspirowane obrazem Kościół w South Truro pod tytułem „Rodzinny interes”. Nie tylko świetnie napisane i uroczo przewrotne ale też dające wiele do myślenia. Bardzo też w hopperowskim klimacie utrzymuje się opowiadanie Joe R. Lansdala „Kinooperator”, na podstawie obrazu Kino w Nowym Jorku. Mimo sensacyjnego wątku bardzo dobrze skonstruowane pod kątem ukazania psychiki bohatera.

Sądzę, że pomysł z napisaniem tych opowiadań był znakomity. Dał czytelnikom nie tylko dobrą literaturę  i wgląd w prawdziwą Amerykę ale też wykazał mimowolną spójność wizji artystycznej i odbioru tego malarstwa jako głęboko zaangażowanej etycznie i społecznie sztuki. Możemy to bez trudu odczytać mimo tak różnorodnych interpretacji i osobowości autorów opowiadań.

 

Stanisława Czernik DKK „Liberatorium” MBP w Jaśle

W świetle i w mroku. Opowiadania inspirowane malarstwem Edwarda Hoppera/ wybór Lawrence Block Książka Lawrence’a Blocka pt. „W świetle i w mroku” jest niezwykłą książką, pobudza zainteresowanie malarstwem i literaturą. Zawiera opowiadania kilkunastu pisarzy, które powstały na podstawie obrazów Edwarda Hoppera. Każde z opowiadań jest poprzedzone reprodukcją danego obrazu. Jeden z nich „Nocne ptaki” widziałam w USA, w Muzeum „ The Art Institute of Chicago”. Wg mnie malarstwo zawsze kojarzy się z literaturą, gdy patrzy się na obraz, to rzeczywiście człowiek sobie wyobraża co tam jest namalowane i potrafiłby sam go opisać, tak jak zasugerował w „Przedmowie” L. Block. Edward Hopper urodził się 22.VII.1882 r. w Nowym Jorku, a zmarł 15.V.1967 r. w swojej pracowni przy Washington Square. Jego modelką była Josephine, żona artysty. Jedna z anegdot wspomina, że bywał wobec niej brutalny i kiedy poszła na kolację z jakimś mężczyzną, bił ją po twarzy a na drugi dzień przynosił kwiaty i bardzo przepraszał. Hopper często był niezadowolony ze swojej pracy, miał poczucie, że nie tak namalował jak chciał, dlatego wiele razy poprawiał obraz. W ostatnim rozdziale pt. „Kobieta w słońcu”, kiedy Hopper wyszedł z żoną na spacer do parku czytamy: - Śmiech się nie liczy. To mniej niż uśmiech. Nad śmiechem nie zapanujesz, musisz się roześmiać. Uśmiechnąć się, to trzeba naprawdę chcieć. Kiedy sama jadę tramwajem lub autobusem i gdy się uśmiecham, ktoś się do mnie nagle się odzywa i dalej rozmawiamy o tym, co nas interesuje.

 

Maria Kantor DKK „Liberatorium” MBP w Jaśle

 

"Poranek na Cape Cod” stanisławy Czernik, która spełniła sugestię Lawrence’a Blocka i napisała do obrazu własne opowiadanie.

Poranek na Cape Cod. {pani Krysi, naszej inspiratorce dedykuję} Rześkie powietrze wtargnęło przez okno i wypełniło chłodem pokój. Zapachniało żywicą i niewidocznym za kępą sosen morzem. Mrok nocy zalegał dołem ale pomiędzy obłokami zaczynało przebijać delikatne światło. Zapowiadał się piękny dzień a do pełnego świtu zostało jeszcze trochę czasu, dlatego mogłam tu stać i wdychać czyste powietrze zanim pojawi się Lilly i wypijemy bez pośpiechu poranną kawę. Mogłabym tak stać bez końca i podziwiać ten widok, bez końca rozkoszować się spokojem i snuć plany jak urządzę ten dom i ogród, jeszcze zdziczały, wyobrażać sobie Sally i Franka bawiących się wśród tej wonnej zieleni. Dzieci jeszcze śpią. Przytulone do siebie, pod czujną opieką naszej małej suczki. Kiedy weszłam do pokoju, otwarła jedno oko i przytuliła łebek do rączki małej. Poczułam w całym ciele jakieś napięcie jakby buzujące bąbelki szampana. Nigdy jeszcze nie czułam się tak dobrze, nigdy nie poczułam w sobie tyle czułości do dzieci, suczki, tego domu, poranka za oknem. Noc, która już minęła, była jak film, który oglądało się dawno i już prawie zatarł się w pamięci. Nie mogłam w to uwierzyć - ale tak było. Jest tylko ten poranek, który nieuchronnie nadchodzi niosąc spokój i tylko dobre obietnice. Zaraz przyjedzie Lilly i będziemy je powoli odkrywać i smakować dopóki dzieci się nie obudzą. Ten dom zauroczył mnie i dzieci, kiedy tylko przyjechaliśmy tutaj osiem miesięcy temu. Była jesień i bardzo potrzebowaliśmy schronienia a on obiecywał swoim skromnym ale szlachetnym wyglądem, że da nam schronienie nie tylko przed zimnem ale też przed wścibstwem sąsiadów. Stał na uboczu, oddalony od morza jakieś pół kilometra, skryty w kępach sosnowego lasu, niemal niewidoczny również od strony wąskiej, zaledwie utwardzonej drogi. Miał w sobie wdzięk szlachetnej architektury chociaż widać było po nim zaniedbanie. Dzieci od razu rzuciły się do ogrodu, zdziczałego i pełnego kolorowych opadłych liści. Była tu na wpół zasypana sadzawka, dróżki obsadzone przekwitłymi już różami, huśtawka. Z tych właśnie powodów właścicielka, mocno już starsza pani o powykręcanych reumatyzmem rękach ale dobrych oczach, zgodziła się wynająć go za stosunkowo niewielką kwotę. Ma pani dzieci, zapytała? Tak: syn 8 a córeczka 5 lat dlatego zależy mi… rozumiem – przerwała - dla nich to będzie dobre miejsce, przekona się pani. A co do grzania, jest dobry piec. Trzeba tylko wszystko dobrze przejrzeć, sprawdzić… ale to może mąż… ma pani męża? Nie! Odpowiedziałam chyba zbyt szybko i gwałtownie bo od razu zmieniła temat a w jej oczach błysnęło coś, jakby zrozumienie. Dom stoi trochę na uboczu, powiedziała, ale nie tak daleko mieszkają naprawdę życzliwi sąsiedzi, w razie czego może pani liczyć na pomoc. Wie pani, ja bardzo lubiłam ten dom, ma w sobie jakąś dobrą aurę, cokolwiek to znaczy, ale ze względu na wiek, już nie mogę tam mieszkać. Cieszę się, że będą tam dzieci, że ożyje i odmłodnieje. Wręczyła mi klucze, poinformowała jeszcze o kilku detalach technicznych a na odchodne powiedziała: Życzę pani i dzieciom szczęścia a jeśli będzie pani chciała tam pozostać na stałe to mogę go odsprzedać, nawet tanio. Nie zależy mi na pieniądzach ale na tym żeby żył jeszcze długo, pielęgnowany przez dobrych i szczęśliwych ludzi. Skąd wiesz, czy jestem dobra a zwłaszcza szczęśliwa, pomyślałam z goryczą i nie bez złośliwości ale zapytałam jednak, ile by za niego chciała. 30 tysięcy dolarów to chyba nie tak dużo za taki dom i lokalizację, prawda? Roześmiałam się w duchu z siebie i tej staruszki. Tyle pieniędzy nawet nie widziałam w życiu a myśleć mogę o tym czym nakarmić dzieci z dnia na dzień a nie o kupnie domów. Ale co miałam odpowiedzieć tej starej o zbyt przenikliwym spojrzeniu. Nie będę opowiadać o swojej sytuacji ani nawet o tym, że boję się czym opłacę najem, chociaż rzeczywiście niewysoki. Odpowiedziałam, że pomieszkam, zobaczę i zastanowię się nad sugestią. Dom rzeczywiście okazał się jak z marzenia. Chociaż zapuszczony po niewielkich staraniach stał się przytulny. Dzieci dosłownie szalały mogąc bawić się w ogrodzie i przebywały tam prawie bez przerwy. Zauważyłam, że Frankowi prawie przeszły nerwowe tiki, poweselał, stał się rozmowniejszy. Opiekował się Sally na swój sposób. Oboje sprawiali wrażenie szczęśliwych ale prawdziwa radość pojawiła się kiedy poznałam na poczcie Lilly, sąsiadkę z drugiej strony drogi. Jest starsza ode mnie, ma już sporo po pięćdziesiątce i mieszka sama. Sama mnie zaczepiła jako nową sąsiadkę i przedstawiła się jako wdowa z sąsiedztwa. Powiedziała, że widziała moje dzieci w ogrodzie i obserwowała z jaką radością się razem bawią. Zaprosiłam ją na herbatę bo tak wypadało, chociaż wcześniej nie miałam zamiaru nawiązywać stosunków sąsiedzkich. Ciągle zastanawiałam się jak długo przyjdzie mi tu mieszkać zanim z podkulonym ogonem nie zacznę szukać nowego miejsca na ziemi dla siebie i dzieci. Jednak Lilly miała w sobie jakąś miłą, choć trochę szorstką bezpośredniość i czuło się, że nie da się łatwo spławić. Okazało się, że była naprawdę miła i pomocna. Kiedy przyszła, od razu bystrym okiem ogarnęła moje gospodarstwo, mnie samą i dzieci, które przylgnęły do niej od razu. Kazała im nazywać się ciocią, udzieliła mi trochę dobrych rad odnośnie domu i ogrodu, opowiedziała o sąsiadach, tyle ile trzeba ale nic ponad to, co mnie ujęło. Często się śmiała, odrzucając z twarzy siwo blond loki a wokół oczu i ust zmarszczki układały się w pogodne słoneczka. Za drugą wizytą pojawiła się z małą, rudawą suczką, trochę podobną do jenota a trochę do setera. Suczka była młoda i pełna hałaśliwej energii. - Zauważyłam, że brak wam obronnego psa,- zaśmiała się. Oto ona! Niech wam będzie przyjaciółką. - Pisk zachwyconych dzieci uświadomił mi, że nie mam już nic do powiedzenia w tej sprawie a wszelkie zastrzeżenia straciły swoją moc. Lilly zauważyła jednak moją konsternację. Wzięła mnie pod ramię, zaprowadziła do kuchni i nie pytając o zdanie sama zaczęła przyrządzać herbatę. Słuchaj, powiedziała. Nie gniewaj się o tego psa, wiem, że coś ci nie pasuje ale niezależnie od wszystkiego dla dzieci to będzie dobre. Przekonasz się jakie będą szczęśliwe. Tego chyba chcesz najbardziej, czy się mylę? - Nie mylisz się ale my sobie nie możemy na to pozwolić. Na co nie możesz sobie pozwolić, na szczęście? Lilly popatrzyła mi prosto w oczy a we mnie coś pękło. Przy tej herbacie osłodzonej jesiennym światłem popołudnia, pomału wyśpiewałam jej swoje troski i tajemnice. Jak nigdy nikomu – a prawie jej nie znałam! Widocznie, jak to się powiada, czara się przelała, gdy zobaczyłam czystą niewinną radość moich dzieci szalejących z psem w ogrodzie. Lilly słuchała, pozwalając mi mówić, bez pytań, dociekania, przerywania. Gdy skończyłam, po prostu przytuliła mnie i tuliła tak długo aż przestałam tak bardzo dygotać. Podsunęła mi świeżą filiżankę herbaty a potem gdy już odjechała swoją szarą terenówką, na próżno starałam się zganić w duchu za swoją niewczesną wylewność. Tak, byłam zadowolona, że jest ktoś, kto chciał i mógł mnie wysłuchać, tak po prostu, dać mi życzliwość bez udzielania rad i pouczeń… Od tego popołudnia zostałyśmy przyjaciółkami. Dzieci miały psa, ja miałam Lilly a wszyscy razem mieliśmy siebie. Aż do tej nocy. Wkładałam wysuszone pranie do wielkiego wiklinowego kosza, który stał w pokoju z widokiem na morze. Prześcieradła pachniały świeżą morską bryzą i lawendą Zmierzch już napełniał korony sosen kiedy posłyszałam od strony drogi narastający warkot motoru. Ten dźwięk zawsze wprawiał mnie w jakieś wewnętrzny dygot i pomieszanie ale tym razem zdałam sobie sprawę, że nie bez rzeczywistej przyczyny - kiedy go zobaczyłam. Było za późno na to, aby w jakiś sposób próbować ukryć swoją obecność. Widziałam, że mnie dostrzegł a dzieci jeszcze były w ogrodzie. Pierwsza zareagowała suczka. Gdy odstawił motor i szedł do furtki wyskoczyła z głośnym ujadaniem. Wyskakiwała rozpaczliwie do niego broniąc dostępu. Dzieci stały bez ruchu. Ja również. Nie mogłam postąpić kroku ani poruszyć nogą. W głowie miałam tylko jedną myśl. Jak nas do jasnej cholery znalazł. Na tym odludziu. Skąd dostał ten adres. W końcu kopnął psa, który wczepił mu się w spodnie i klnąc wszedł na schody. Co to jest do k…wy nędzy ! Sprawiłaś sobie psa, żeby go poszczuć na mnie? Zaśmiał się rechotliwie. Nie uda ci się. Co, nie witasz stęsknionego mężulka? Zgarnij te bachory do domu i pozamykaj. Nikt mnie tu nie może zobaczyć, rozumiesz. Szłam za nim do domu na miękkich nogach. Kazałam dzieciom iść do pokoju, położyć się do łóżek i nie odzywać się aż do nich przyjdę, posłuchały bez słowa. Wyglądały nagle jak małe wróbelki, które wypadły z gniazda. Dygot nagle ustał, czułam teraz jak od środka tężeję, pomału zamieniam się w kamień. On już siedział w kuchni, nie zdjął zakurzonej kurtki ani butów, zjadał łapczywie kanapki, które wcześniej przygotowałam dla dzieci. Teraz poczułam się jakbym oglądała jego i siebie w tej kuchni z jakiejś zewnętrznej perspektywy. Jak film, w którym gra on i ja a jednocześnie stoję z boku, oglądam, słucham i myślę. To było coś nowego. Dotąd nie myślałam w jego obecności, kurczyłam się, zamierałam i tylko wykonywałam jakieś niezborne ruchy. Reakcje na jego działania. Teraz moje ja stało z boku i patrzyło jak stoję przed nim w kornej pozie i słucham co ma mi do powiedzenia. Sama widzisz debilko, że przede mną się nie ukryjesz. Znalazłaś ten domek i może i dobrze bo jakiś czas będę tu z wami mieszkał. Przy okazji nauczę cię moresu i bachory też. Daj mi coś jeszcze żryć ale coś lepszego niż to gówno bo jestem głodny. Pościel mi a ja pójdę schować motor. I jeszcze jedno: ty i bachory gęba na kłódkę, nikt nie może się dowiedzieć, że tu jestem, jakby co, to…palcami ścisnął mi szyję tak mocno, że zrobiło mi się ciemno w oczach, potem pchnął mnie w kierunku sypialni. Zrób z nimi porządek ,po kolacji przyjdę do ciebie, zarechotał. Mam nadzieję, że cieplej mnie przywitasz. Stanęłam pod drzwiami pokoju dzieci, słyszałam, że nie spały. Frank chlipał cichutko a Sally coś mu tłumaczyła po swojemu. Ręce mi drętwiały ale pokroiłam chleb i posmarowałam resztką masła. Znalazłam ser i pomidory. Nalałam mleka i podeszłam z tacą do kuchni. Siedział przy stole tyłem do drzwi. Widziałam na stole dużą szarą kopertę. Liczył pieniądze. W tej chwili zrozumiałam po co tu przyjechał: aby się ukryć. Gonili go. Ci, którym zwinął kasę. Wydobył adres od wystraszonych rodziców i przyjechał tutaj. Boi się. Dla mnie jednak, to żadna pociecha, że on się boi bo w tej sytuacji ja będę musiała bać się również a nawet bardziej od niego. Chrząknęłam i przełknęłam ślinę. Szybko przykrył pieniądze kopertą i wrzasnął na mnie. Co tak leziesz krowo! -Przyniosłam jedzenie.-To jest jedzenie! Patrzył na mnie a ja widziałam tak dobrze mi znane oczy zamroczone narastającą zwierzęcą wściekłością. -Mogę usmażyć jajka - bąknęłam. To na co czekasz, idź smaż a potem przynieś ale zamknij drzwi za sobą. Wyszłam jak w transie. Byłam już całkiem skamieniała w środku. Wykonywałam znane mi mechaniczne ruchy ale umysł był gdzieś na zewnątrz. Ten dom. Dzieci. Ich radość i zabawy z psem. Franek nie ma już tików i prawie się nie jąka. Sally tak szczerze i radośnie się śmieje. Nagle wchodzi do domu zimny powiew a za nim kroczy potwór. Wszystko wywraca. Nie będzie domu, radości, psa, nie przyjdzie roześmiana Lilly na herbatę do przytulnego domu. Ale potwór się boi, boi się tak jak my teraz. Mieszam jajecznicę i wykładam na talerz. Talerz ustawiam na tacy, długi nóż do krajania, za talerzem. Z przodu gorące mleko. Idę – wołam w stronę kuchni. -Słyszę szelest koperty a gdy otwieram drzwi nie ma jej na stole a on pochylony ściąga buty. Gdy odwraca się w moją stronę, spokojnie chlustam mu gorącym mlekiem w twarz a gdy podskakuje z krzykiem nie widząc co się dzieje, długi nóż do chleba wbijam mu w gardło. Z przebitej tętnicy tryska krew. Widzę jak machając rękami usuwa się z krzesła na podłogę. Nie oglądam się gdy idę do schowka po szmatę i wiaderko z wodą. Wiem, że dzieci nie wyjdą z pokoju, więc rutynowymi ruchami wycieram krew i zmywam do wiaderka. On już się nie rusza, a mój umysł ciągle zawieszony, jakby z boku, widzi mnie jak odwracam go na plecy, ściągam ubranie, bieliznę, wszystko zawijam w stary kocyk i wynoszę do schowka. Potem ja, drobna kobieta, wysypuję wysuszoną pościel z wiklinowego, kosza przysuwam go do kuchni i wtłaczam rosłego, jeszcze ciepłego trupa do kosza. Zamykam kosz, usuwam resztę śladów i zaglądam do dzieci. Usnęły na szczęście. Jest głęboka noc ale świeci trochę gwiazd. Jutro będzie ciepło, myślę. A potem biorę telefon i dzwonię do Lilly. Jeszcze brzask nie zaróżowił wschodu kiedy wracamy z Lilly jej szarą terenówką. Jego ciało obciążone własnym motorem wraz z ciuchami spoczywa na dnie pięknego jeziora jakieś 40 km stąd. Kiedy tafla jeziora się wyrównała nagle przyszedł mi do głowy wierszyk, który kiedyś jako dziecko czytałam ”zbrodnia to niesłychana, pani zabiła pana „powtarzam i zaczynam chichotać nerwowo i histerycznie. Lilly trzepnęła mnie w policzek a potem sama roześmiała się i skomentowała złośliwie: i nawet nie zasadzisz mu lilii ale to chyba lepiej dla ciebie, nie? Teraz chichoczemy już obie. W drodze powrotnej myślę z niepokojem o dzieciach ale w domu wszystko w porządku. Suczka weszła do sypialni i śpi między nimi. Z wdzięcznością głaszczę mądry mały łebek. Z wdzięcznością i czułością myślę, że los zesłał nam Lilly. Wchodzę do sypialni ale wiem, że nie zasnę. Biorę więc szarą kopertę i liczę jej zawartość .Cholera! 40 tysięcy dolarów. Mamy już dom! Moje dzieci mają wreszcie dom i szanse na dobre szczęśliwe życie! Płaczę, ale to są dobre łzy. W głowie, połączonej wreszcie ze swoim umysłem czuję szum. Leżę tak i poprzez te łzy, skotłowane myśli, złe wspomnienia i dobre marzenia widzę, jak za oknem narasta światło a rzeczy odzyskują kontury. Kiedy gwiazdy za oknem całkiem blakną otwieram szeroko okno z widokiem na Cape Cod. Wdycham czyste pachnące powietrze i czekam na moją dobrą przyjaciółkę Lilly. 

Stanisława Czernik DKK „Liberatorium” MBP w Jaśle

Redakcja witryny:
E-mail:

Copyright 2009 WiMBP Rzeszów.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Ideo Realizacja:
CMS Edito Powered by: