Stronę odwiedzono:
27099078 razy
Co zrobić, gdy zbliża się … nieuchronny koniec świata? Czy spłacić zaciągnięty kredyt? A może lepiej ugotować zupę i zasiąść do stołu jak gdyby nigdy nic? A może przyjść na spotkanie Klubu Dyskusyjnego by gronie podobnych sobie pasjonatek czytania pogawędzić nieco o książce Anny Onichimowksiej? Nasze grono wybrało trzecią opcję i… mimo książkowej apokalipsy końca świata zabrało się za gaworzenie o „Zupie…”, bo – jak głoszą słowa na obwolucie – książkę powinna przeczytać każda normalna kobieta.
A "Zupa z gwoździa" na pierwszy rzut oka wydaje się być miła, lekka i przyjemna i taka jest, ale skrywa w sobie także i głębsze wątki skoncentrowane głównie wokół relacji międzyludzkich i tego, co je tak bardzo komplikuje w życiu codziennym.
Ta powieść to historia Jana, redaktora czasopisma, który zajmuje się działem „listów od czytelników” – a konkretnie rzecz ujmując – działem listów, które sam do siebie pisze… i na które sam odpisuje… Jego życie prywatne to czas spędzany z żoną Marysią (i rzadkimi rozrywkami typu gra w Scrabble), spotkań z córką i zięciem oraz… kulinarne wariacje na blogu i we własnej kuchni. Rozdział ambitnego bycia bajkopisarzem został już zamknięty, gdyż po wydaniu dwóch bajek, które aktualnie zawalają piwnicę, Jan bezpardonowo przyjął na klatę koniec własnej kariery.
Teraz Jan pracuje jako redaktor, a stres i zgryzoty dnia odreagowuje gapiąc się na zdjęcia nosacza: „Rzucę tylko okiem na pewną małpę z Borneo i już mi lepiej”. Jednak wpatrywanie się w nosacza nie zawsze dawało pozytywne skutki. Pewnego dnia Marysia ginie i wówczas nawet małpa nie jest w stanie zaradzić samotności Jana. „Zupa z gwoździa” to wielowątkowa powieść, której treść próżno streścić w kilku zdaniach. Dużo się dzieje wokół Jana – i nie tylko – wokół jego domu i bliskich. Poznajemy 90-letniego wujka i jego nową młodziutką narzeczoną z Ukrainy, Kurdeblaszkę – edytora z redakcji gazety, czy chociażby siostrzeńca geja. Wachlarz bohaterów i postaci, bez których ta powieść byłaby nudna. Sam styl pisania sprawia, że „Zupę…” czyta się z wielką przyjemnością.
Onichimowska odzwierciedla niebywałą lekkość pióra. Potrafi bawić się trudnymi sytuacjami tak, by nie były one niszczące, lecz by ukazywały plusy w minusach. Zgryzota jest najprostsza, a tu chodzi o odnajdywanie siły w codzienności, nawet szarej i ciągle się powtarzającej. A co śmieszniejsze – blog kulinarny „zupa z gwoździa” autorstwa samego Jana to kuchenne specjały w najprostszej formie. Jego wpisy gwarantują śmiech na przemian z rechotem a to wszystko okraszone omastą.
I chyba dlatego „Zupa…” tak została przez nas polubiana. Każda z nas świetnie się bawiła podczas lektury i, choć nasza opinia była jednogłośna, iż powieść nie wnosi nic głębszego w nasze czytelnicze dusze, to jednak dla relaksu warto
po nią sięgnąć. I nie ukrywałyśmy też faktu, że kusząco podziała na nas opinia samego Mariusza Szczygła z okładki ksiązki, a to tylko podsyciło nasz apetyt na … „Zupę…”.
Agnieszka Kusiak, DKK w Lubeni