Stronę odwiedzono:
27097049 razy
Tym razem, na progu wiosny, nasz Klub Dyskusyjny wziął na „warsztat” kontrowersyjną i jakże zawiłą „Intrygę małżeńską”. Jej osobliwy autor, Jeffrey Eugenides, pisarz który publikuje nowe powieści średnio co dziewięć lat jest dla jednych „Bogiem pióra”, dla innych zaś „pismakiem o niczym”. Jego książki wywołują w pierwszej kolejności feerie zachwytów i poklasku, by za chwilę dać głos tym, którzy nie kryjąc swego rozczarowania, mówią głośno o niedociągnięciach Eugenidesa, o banalności i prostocie kreacji bohaterów.Nasz Klub należy do tej drugiej grupy. Niestety, co jednogłośnie stwierdziłyśmy kobiecymi głosami, proza Eugenidesa nie jest dla nas niczym zachwycającym. Nie zmusiła nas ani do zadumy ani do refleksji, nie mówiąc już o jakiejś głębszej analizie. Próżno też szukać w powieści tytułowej intrygi małżeńskiej. By ją odkryć musiałyśmy dobrnąć do samego końca powieści, by dopiero wówczas zacząć myśleć i szukać owej gry, której - szczerze mówiąc – nijak nie mogłyśmy się dopatrzeć. Już prędzej odkryłyśmy wątki intrygi i zabawy samej Maderline lecz bez udziału męża, o którym chciał pisać Eugenides. Pisarz zachwalany przez krytyków i recenzentów w naszej ocenie wyszedł miernie. Lekkość pióra w niczym nie pomogła.
Fabuła oscyluje w młodzieńczych latach trójki bohaterów, gdzie każdy z nich szukając swojej drogi życia próbuje być dorosłym prędzej aniżeli kalendarz tego wymaga. Jednak losy Madeline i jej kolegów to jakaś abstrakcja i niedomówienie. Trzy osoby, trzy różne plany na życie, trzy skrajne zapatrywania, które winny przenikać się jak dobrze zapleciony warkocz, a czego w tej powieści niestety brak. Wyjazd Leonarda w poszukiwaniu ying&yang oraz jego duchowe odrodzenia... Za długie opisy, zbyt wiele niepotrzebnych wątków i pobocznych historyjek. Dłużyzna i wiara w nierealność tego, co się czyta. Młodzi ludzie nie są tak naiwni, wspólnie stwierdziły klubowiczki – a ich rozwaga niejednokrotnie stanowi o dorosłości.
Jest jeszcze trzeci bohater, Mitchell, kompletnie wycofany facet z kłopotami psychicznymi, który nie nadaje się do samodzielnej egzystencji. Dziwiło nas, że Madeline zdecydowała się na małżeństwo z nim i na życie w strachu i napięciu - jak Matka Teresa, której przytułek odnalazł Leonard.
Znalazłyśmy wiele absurdów w tej książce, której czytanie było dla nas drogą przez mękę. I przy okazji – zmieniłybyśmy tytuł powieści i okładkę... Wiele jest wad, choć szkoda, bo tak dobrze się zaczynało...
DKK w Lubeni, Agnieszka Kusiak