"Na ratunek” to historia o winie i przebaczeniu, o mrocznych tajemnicach i niewyobrażalnej sile prawdy, o walce z nałogiem i o potędze miłości. To mistrzowski portret rodziny, jednej z wielu, a przecież, jak każda, wyjątkowej. Tak zostało napisane w opisie książki, z czym niestety nie możemy się zgodzić po jej przeczytaniu. Książka rzeczywiście porusza kilka ważnych tematów, ale niestety zdaniem Klubowiczek zbyt płytko.
Więcej dowiadujemy się o tym, jak wyglądała praca ratownika medycznego – jak przeżywał wszystkie przypadki, jak cieszył się z każdego uratowanego życia, niż np. w jaki sposób Webster walczył o swoją żonę, kiedy znów zaczęła pić po kilku miesiącach od urodzenia córki. Autorka nie pisze też za wiele o tym, jak wyglądało codzienne życie ojca samotnie wychowującego córkę oraz co w tym czasie działo się z Sheilą. W książce jest wiele niewyjaśnionych wątków. „Czasami trzeba sięgnąć dna, żeby przestać pić”. Co takiego musiało się wydarzyć, że Shelia przestała pić, skoro nawet narodziny dziecka, ani fakt, że niewiele brakowało, by je zabiła, nie spowodowały tego, że podjęła leczenie? Dlaczego nie chciała nawiązać kontaktu z córką, sprawdzić co u niej słychać, jak wygląda? Przecież od 10 lat nie piła. Zbyt wiele niewiadomych, by móc obiektywnie ocenić bohaterów powieści i to co się im przytrafiło.
No i ten happy end też nam się zbytnio nie podobał.
oprac. Urszula Knutel